Rajd pełen niespodzianek

Towarzystwo Turystyczne „Gwarek” dwukrotnie podchodziło do przeprowadzenia rajdu rowerowego do Koła. Pierwszy, sierpniowy, termin został odwołany z powodu upału. Druga data, 15 września, okazała się trafiona. O przebiegu rajdu opowiada jego pomysłodawca i główny organizator, Piotr Ordan.

Kiedy w sobotę rano spojrzałem przez okno, zobaczyłem zachmurzone niebo. Zaniepokoiło mnie to, obawiałem się, że taka pogoda może zniechęcić potencjalnych uczestników rajdu. Ale z determinacją ruszyłem na miejsce zbiórki, żeby chociaż organizator stawił się na starcie. Liczyłem się z tym, że może mnie złapać deszcz, bo nadciągała czarna chmura, a że wiatr był zachodni, gnała w stronę Koła.
Na plac obok kościoła w Laskówcu dojechałem 20 minut przed dziesiątą, nikogo jeszcze nie było. Usiadłem na ławeczce i czekam. Po chwili przyjechał Tadzio z Krysią, po nich inni i wkrótce wszystkich uczestników zebrało się aż 19! To była niesamowita niespodzianka. Niezmiernie się ucieszyłem z takiej frekwencji, zwłaszcza że pokazało się kilka nowych osób.
Na samym starcie zdarzyła się niemiła przygoda, jednemu z kolegów zgięła się zębatka na najwyższym przełożeniu. Trochę ją podprostowaliśmy i wyruszyliśmy. To była jedyna niespodzianka in minus.
Drugą, bardzo przyjemną, przygotował Marek z Danusią, kiedy dojechaliśmy w ich rodzinne strony, blisko Biechowy. Tam na łące czekała ich siostrzenica ze świeżym plackiem i mlekiem prosto od krowy. Bardzo sympatycznie nas przyjęto, poczęstunek był pyszny, cała blacha poszła w mig. Taki odpoczynek po pierwszym etapie ogromnie się nam przydał.
Pokrzepieni pojechaliśmy dalej wałem, pod koniec jazda zrobiła się uciążliwa, bo podłoże – mimo że twarde – było nierówne, co na rowerze dało się odczuć. Na szczęście w Wakach zaczął się asfalt.
Tu czekała nas trzecia niespodzianka – Marek załatwił nam wejście do pałacu w Kościelcu. Teraz mieści się tam szkoła plastyczna przeniesiona z Koła, która prężnie działa, a jej uczniowie są rozchwytywani. W czasie roku szkolnego, w soboty, budynek można zwiedzać, z tego względu przeniesienie rajdu na wrzesień okazało się korzystne. Nauczyciele pełnią dyżury, oprowadzają wycieczki, opowiadają historię i ciekawostki związane z pałacem. Jego właścicielem był von Kreutz, Polak w służbie carskiej, który przyczynił się do stłumienia powstania listopadowego (m. in. dowodził oddziałem, który zdobył redutę Ordona). Za swoje zasługi hrabia Kreutz otrzymał Kościelec we władanie. Postanowił wybudować tam pałac, ściągnął jednego z najlepszych architektów i tak powstał neorenesansowy obiekt, nietypowy w porównaniu do ówczesnych budowli. Pałac przetrwał bez uszczerbku wszystkie wojny i okres PRL-u. Ściany i podłogi zamalowano i zakryto, co przyczyniło się do ich zachowania.
Przekonaliśmy się, że pałac został świetnie odnowiony, przyznam, że tak doskonałej renowacji jeszcze nie widziałem. Trwała 10 lat, ale efekt jest wspaniały. Wszystkie sale odnowiono z pietyzmem, aż żal, że człowiek nie jest już młody i nie może się uczyć w tak pięknym otoczeniu… W pałacu spędziliśmy ponad dwie godziny. Spotkaliśmy tam grupę Stalowych Cyklistów z Konina, na pamiątkę sympatycznego spotkania zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie.
Z Kościelca ruszyliśmy do ruin kolskiego zamku, celu naszej wycieczki. Tam Marek obmyślił kolejną niespodziankę; dzień wcześniej naszykował gałęzie na ognisko i kije do opiekania kiełbasek. Rozpalanie ognia nastąpiło więc szybko i każdy mógł upiec swoje smakołyki. Jedynym mankamentem był wiatr, wiało niemiłosiernie, musieliśmy szukać zacisznego miejsca na ognisko, żeby wicher go nie zdmuchnął.
Wracaliśmy też, niestety, pod wiatr. Jazda dała nam w kość, na mecie w Koninie wszyscy byli potężnie zmęczeni. Ale zadowoleni. I domagali się, żeby jeszcze w tym roku następny wyjazd zrobić. To miłe, że ludzie doceniają wysiłki organizatorów, mimo że rajd był trudny. Zapał rowerzystów to dobry znak – oby utrzymał się do wiosny.

Fot. Piotr Ordan

 

Dodaj komentarz