Wszystkie wątki mojego życia

Ewa Korbońska, emerytowana pracownica kopalni (księgowość, sekcja FK-3) to z ducha artystka, kobieta wielu pasji. Wydała trzy tomiki wierszy, ostatni zatytułowany „W międzyczasie” określić można jako zestaw niepozbawionych humoru spostrzeżeń o życiu i jego przemijaniu.
Ewa Korbońska: Kiedy przychodzi mi do głowy myśl, muszę ją zanotować na gorąco. Mam kilka notesów i tam zapisuję wiersze. Potem nic nie zmieniam. Wracam do nich w momencie, gdy myślę o wydaniu, wtedy ewentualnie poprawiam.

W pani ostatnich wierszach pojawia się temat wieku i nieuniknionego upływu czasu.
Dla mnie to trudny temat. Bardzo to przeżywam i wiersze są tego odzwierciedleniem. To trochę terapia, bo kiedy o tym napiszę, to przestaję myśleć, jakbym przekazywała informacje innej osobie. Nigdy nie byłam dobra w zwierzaniu się komuś, zawsze się obawiałam, że mogłabym kiedyś tego żałować. A jak napiszę, to mam spokój.
Przemijanie to jest temat, który każdego dotyka. Człowiek codziennie patrzy w lustro i dlatego się poznaje, ale gdyby spojrzał po długim czasie, byłby pewnie przerażony. Jeśli spotykamy kolegę ze szkoły, to często myślimy: Boże, jak się zmienił. Sama w czasach szkolnych miałam długie włosy, potem ścięłam na bardzo krótko. Wyglądałam na chłopczycę, do dziś noszę spodnie, męskie buty, to mi pasuje.

I pewnie stąd wzięła się fraszka o obcasach… Mimo poważnych tematów, w pani wierszach  można znaleźć sporą dawkę humoru, niektóre są wręcz frywolne. Pojawia się też wątek grafomanii i myśl, że taki zarzut stawia się piszącym kobietom.
Osobiście z takim zarzutem się nie spotkałam, to raczej ogólne spostrzeżenie. Inaczej odbierani są ci sławni, nawet jeśli mówią wprost o sprawach męsko-damskich, to ich wypowiedzi nie są uważane za niesmaczne. W twórczości Sztaudyngera nie ma fraszki, która by o tym nie traktowała, ale jemu wolno, bo jest sławny.

Kilka wierszy poświęciła pani zabytkom. Skąd ten temat?
Jestem osobą wrażliwą na historię. W młodości w moim otoczeniu byli ludzie związani ze sztuką i historią, znajomi Wierusza-Kowalskiego, jego obrazy wisiały w ich domu, może dlatego jestem wrażliwa na wydarzenia z przeszłości. Potem skończyłam szkołę turystyczną i to pewnie jeszcze tę wrażliwość pogłębiło. Odwiedzałam zabytki w naszej okolicy, zbierałam dane o Malińcu czy pałacu w Posadzie, który wtedy był w rękach państwa i mieszkańcy o niego nie dbali, a potem wnętrze się spaliło i pałac opustoszał. I to właśnie przyczyna napisania tych kilku wierszy. Inspiruje mnie także przyroda, zwłaszcza od czasu, gdy kupiliśmy działkę na wsi.

Te inspiracje widać również na obrazach. Okazuje się, że malarstwo to także pani pasja.
Zawsze mnie do tego ciągnęło. Interesowałam się malarstwem, kupowałam albumy, choć nie było dużego wyboru. Lubiłam sobie w kąciku coś narysować, ale nigdy nie dawałam tych prac do oceny. Dopiero kiedy pracowałam w Urzędzie Statystycznym poznałam panią, której mąż malował. Zaprzyjaźniliśmy się i on mi kiedyś zaproponował: Posiedź ze mną, spróbuj coś namalować. Nie byłam przekonana, bo uważałam, że nie mam cierpliwości, żeby dłubać obraz, ale spróbowałam. On głównie malował kopie, więc ja też. Wybrałam motyw „Morza” Ajwazowskiego. Malowałam farbami olejnymi, ale nie miałam w tym wprawy, nie umiałam dobrać farby. Dałam za mało oleju i farba zbyt szybko wysychała, faktura popękała, obraz wygląda jakby miał 150 lat. Potem namalowałam portrety mamy i babci ze zdjęć.

Ale większość prac poświęcona jest przyrodzie.
Tak, siadałam w ogrodzie i malowałam wzorniki. Akwarelki, nieduże formaty, ale bardzo dokładnie.
Zainspirowały mnie zdjęcia Piotra Makarowicza, on tak ładnie wyłapuje ptaki, spróbowałam pociągnąć ten temat – odwiedzają mnie bażanty, żurawie mają siedlisko pod lasem, są czaple. Modele same do mnie przychodzą, ale podpieram się fotografią, bo ptaki są ruchliwe, szybko zmieniają pozycje i bardzo trudno odpowiednio rozrysować szkic. Podobają mi się ptaki dzikie, kolorowe, sama nie ubieram się na kolorowo, ale malować lubię kolorowe rzeczy

Oleje, akwarele – często zmienia pani technikę?
Teraz maluję farbami akrylowymi. Zaczęłam chodzić do Garażu Sztuk, który prowadzą Kazimierz Gmerek i Dorota Wróblewska. Pod ich okiem bardzo dużo się nauczyłam. Ptaki malowałam właśnie w tej pracowni. W domu raczej szkice na kartonach, które zabieram do oceny.
Jestem bardzo zadowolona, oni ze mnie też. Ostatnio kopiowałam Olgę Boznańską, to trudne zadanie, jej obrazy są rozmyte. W pracowni byli zachwyceni, powiedzieli, że trzeba to uczcić szampanem, że mogłabym zarabiać swoimi kopiami.
Mam wrażenie, że zrobiłam szybkie postępy. Do pracowni trafiają najczęściej ludzie ze swoimi nawykami. A ja chętnie się uczę, próbuję nowych technik, kształtuję warsztat. Ostatnio wzięłam udział w tygodniowym kursie pisania ikon w Licheniu. Jedna z koleżanek to kontynuuje, ja też próbowałam, ale zrobiłam to techniką kolażu – mieszanina farb, tkaniny i papieru. To raczej postaci świętych, niż tradycyjna ikona i z tradycją na pewno się nie kojarzy.
Namalowałam także cykl górski. Chodziłam dużo po górach w młodości, potem mniej, bo zdrowie nie pozwalało. Więc pomyślałam, że chociaż je namaluję szpachelką, ze zdjęć wcześniej zrobionych. Głównie Tatry, te miejsca, które kiedyś odwiedzałam, znałam. Wiele takich obrazów namalowałam, ale powydawałam i posprzedawałam.
Swego czasu zajmowałam się końmi, więc naturalnie malowałam też konie, z sentymentu, ale uznałam, że pozostanę raczej przy rysunku pastelami. Jeden z moich pierwszych obrazów, jaki powstał w pracowni, kiedy już byłam na emeryturze, to widok odkrywki, z koparką w dole. Wszystkie wątki mojego życia są zarejestrowane na obrazach.
Mam wiele prac, jako autorka jestem bardzo płodna.

Rzeczywiście jest ich sporo. Nie myślała pani o wystawie?
Dotąd nie zdążyłam. Kilka koleżanek zgłosiło się do „Złotej Sztalugi”, ale ja mam awersję do przeglądów. Gromadzę więc swoje prace. Nie mam miejsca, by je wieszać, po prostu stoją sobie. Te na kartonie i papierze, dosyć dużych rozmiarów, przechowuję razem spięte.
Wbrew pozorom, wcale nie mam dużo czasu, więc muszę się sprężać, żeby dobrze go wykorzystać. Mam potrzebę poczucia, że nie marnuję czasu.
I ciągle szukam nowych tematów, nowych technik, nowych ścieżek. To pomaga nie myśleć o starości.

W uzupełnieniu rozmowy przytaczamy kilka wierszy z tomiku „W międzyczasie”.      eg

Kobieta
Ależ bez obcasów, nie ma pani klasy!
Przydałyby się wysokie obcasy!
Ach młody człowieku, co to dziś za czasy,
Że wyznacznikiem klasy stały się obcasy?

Zbytek ponowny
Na podobny pomysł, trzeba tęgiej głowy.
Zrobiono sobie zdjęcie na tle zgliszcz,
Najpierw burząc obiekt zabytkowy.

Różnica
Kiedy pisząc fraszki, gołą prawdę odsłaniam,
Krytycy zaraz mówią, że to grafomania.
Inny, kiedy w swych rymach kobiety rozbierał,
Wszyscy zaraz widzieli – fraszki Sztaudyngera.

Kuszenie
Jabłek raczej nie jadam
Chyba, że mnie zmuszą.
Ja należę do tych,
Co jabłkami kuszą.

W procencie
Umysł ma być luźny
Człowiek nie może być spięty
Toteż wszelka twórczość
Uwielbia procenty

Nie ujmując nikomu
Mówiąc wprost bez fałszu
Przeważnie artyści
Tworzyli na rauszu

Chwilami chce się żyć
Dzień się zaczyna
Myślisz, może nie będzie źle
Spotykasz z rana bratnią duszę
I zaraz żyć się chce

Fot. Ewa Korbońska
2 – Ewa Korbońska (fot. Piotr Ordan)

 

Dodaj komentarz