Jak zdobyć zaufanie pracownika

Rozmowa z Wiesławem Kwiatkowskim, zakładowym społecznym inspektorem pracy w PAK KWB Konin

Okazje do naszej rozmowy są dwie. Społeczna Inspekcja Pracy istnieje już 70 lat, a pan pełni funkcję ZSIP od lat dziesięciu. Mamy zatem podwójny jubileusz.
Wiesław Kwiatkowski: Dlatego należałoby wrócić do historii. Dziesięć lat temu o SIP było dość cicho, była postrzegana jako uzupełnienie służb BHP, choć są to dwa odrębne ogniwa. Ale nie ma możliwości, żeby ze sobą nie współdziałały. Często powtarzam takie porównanie, że są to lewe i prawe koła pociągu, które ciągną w jednym kierunku. Spojrzenie z lewej lub prawej strony wcale nie musi się różnić, bo wspólnie dbamy o bezpieczeństwo i komfort pracy. Nie wierzę w to, że pracodawcy na tym nie zależy.

Czyli współpraca ze służbą BHP układa się dobrze.
W.K.: Nawet bardzo. Mogę podać wiele przykładów wspólnego działania z BHP: zakup kurtek, obuwia, rękawic, setki testów różnych produktów, wspólne kontrole. Codzienne doświadczenie pokazywało, w jakich kierunkach mamy iść.
Zależało mi, żeby wprowadzać nowe rozwiązania. Pamiętam sprawę kratek podestowych sprzętu pomocniczego, do dziś są używane, można na nich bezpiecznie stanąć, nie polać się paliwem. Drobna rzecz, ale bardzo potrzebna. Nie wspomnę o rzeczach większych, jak remonty kabin. Gdy zaczęliśmy walczyć z hałasem, nie było łatwo o pieniądze, dlatego działaliśmy ewolucyjnie. W jednym roku udało się zrobić tunele wygłuszające, żeby odizolować kabinę operatora na koparkach łańcuchowych, 710-tkach i 560-tkach na Jóźwinie i Drzewcach. Kolejnym krokiem była wymiana oszklenia w kabinach. Starzy operatorzy wspominają do dziś: w starych kabinach było zimno, kupa kurzu, śnieg zawiewało do środka. Pracownicy byli zaskoczeni, że można je odnowić i to niewielkim nakładem pieniężnym, a efekt był zadowalający.
Inna przykład – oznakowanie parkingu w Lubstowie. Wymalowaliśmy pasy, wyznaczyliśmy sektory dla podjeżdżających autobusów, zrobiło się bezpiecznie. W Kleczewie wygospodarowaliśmy pomieszczenie na parking rowerowy, gdzie pracownicy, którzy zaczęli przyjeżdżać rowerami, mieli gdzie je bezpiecznie zostawić.

Lista interwencji jest długa.
W.K.: Razem pewnie będzie ich kilkadziesiąt. Wiele z nich naprawdę zmieniło komfort pracy.
Montowaliśmy nagrzewnice w osinobusach, naprawiliśmy fotele operatorów na maszynach podstawowych, zlikwidowaliśmy azbest w wagonach kolejowych, wprowadziliśmy lampasy odblaskowe i oświetlenie osobiste pracowników, założyliśmy nowoczesne hermetyczne telefony przy ciągach przenośników, a barakowozy RM zostały wyposażone w kuchenki elektryczne i chłodziarki. Zaproponowaliśmy wprowadzenie urządzeń samohamownych, które znacznie poprawiły bezpieczeństwo prac na wysokości.
Cokolwiek wprowadzaliśmy, to najpierw rozmawialiśmy z pracownikami, sami też testowaliśmy nowe rzeczy i nie zawsze droższe znaczyło lepsze. Na przykład rękawice, testowaliśmy je bez naszywek producentów, żeby się nie sugerować marką. Testy na oleju, przy łapaniu stożka i dotykaniu zamoczonych powierzchni pokazały, że rękawica tańsza lepiej się sprawdziła. Podobnie było z obuwiem, czasem wychodziło na jaw, że noga w testowanym bucie się obcierała lub sznurowadło się rwało. Niby drobne rzeczy, ale dla komfortu i bezpieczeństwa pracy bardzo ważne. A to wpływa na efektywność.
Żeby wymienić więcej przykładów, trzeba zajrzeć do sprawozdań, które co roku przedstawiamy komisji BHP i związkom zawodowym. Najważniejsze, że pracownicy pozytywnie odbierają nasze działania.

Obejmując funkcję ZSIP jako jeden z głównych celów wyznaczył pan sobie bliski kontakt z pracownikami, co chyba udało się osiągnąć. Czy sygnałów od załogi jest więcej niż przed laty?
W.K.:  Zdecydowanie tak, telefonów jest bardzo dużo. Zaczęliśmy od pokazania, że SIP to przyjaciel pracownika, a nie kontroler. Dlatego opisaliśmy kaski – nosimy białe, ale z dużym napisem SIP. Nie ma co ukrywać, że na widok białych kasków noszonych przez dozór pracownicy chowają się po kątach. Nasze kaski i kamizelki pozwalają tego uniknąć.
Pracodawca nie ogranicza nam transportu, więc często jeździmy na odkrywki, na maszyny. Teraz koronawirus trochę to zahamował, lecz myślę, że szybko wrócimy do dawnej pracowitości. Często pracownik powie więcej na swoim stanowisku pracy. Widzimy, że ludzie starają się pewne rzeczy zmienić i jedni drugich uświadamiają. Na przykład większość nosi kask i uważa, że jest to potrzebne, zmniejsza komfort, ale podnosi bezpieczeństwo. A były czasy, kiedy najchętniej chodzili bez kasku.
Chcemy przekazywać pracownikom jak najwięcej informacji. Mamy do dyspozycji godzinę podczas szkoleń BHP, omawiamy temat stresu. Co nam to daje? Bezpośredni kontakt z pracownikami, możemy odpowiadać na pytania, szybko zareagować. Staramy się docierać do załogi komunikatami, informacjami, przez radiowęzeł. Kiedyś wykorzystywaliśmy „Głos Górnika”, który w wersji papierowej docierał na wszystkie miejsca pracy i nawet podczas przerwy pracownik mógł go przejrzeć.

W ostatnich latach SIP prowadziła kilka programów profilaktycznych na temat stresu w pracy, mobbingu czy narkotyków.
W.K.:  Przeprowadziliśmy je wspólnie z PIP, policją i sanepidem. Brali w nich udział również kierownicy oddziałów, w ten sposób oni też mogli poszerzyć swoją wiedzę.
Od lat nasza współpraca z instytucjami zewnętrznymi, jak OUG i PIP, układa się bardzo dobrze. Wspomagają nas, wydają opinie prawne w razie wątpliwości. Gościliśmy inspektorów Okręgowej PIP z Poznania, dzięki temu korzystamy nie tylko z prawników konińskich, ale też poznańskich.

– I przez te dziesięć lat nie mieliście żadnego zgrzytu z BHP czy PIP?
W.K.:  Zgrzyty zawsze były, bo nasze punkty widzenia się różnią. Kiedy zostałem ZSIP, początki były ciężkie. Szefem BHP był Andrzej Kowalski, nasze wizje były różne. Nie prowadziło to do poważnych konfliktów, ale do różnicy zdań. Musieliśmy wypracować nowe zasady. I to się udało.
Przez cały czas staramy się rozwijać, przynajmniej raz w roku szkolimy całą grupę społecznych. Szkolenie finansuje pracodawca. Dzięki tym spotkaniom nabieramy doświadczeń i nawiązujemy kontakty, poza tym przez rok mamy możliwość korzystania z porad prawników, którzy prowadzą szkolenie, więc nie musimy zamawiać płatnych analiz. Interpretacje prawne często się różnią, w wątpliwych sprawach staramy się mieć różne opinie. Sięgamy także po pomoc prawnika Głównej Inspekcji Pracy, z którym mamy kontakt.
Wynika z tego korzyść nie tylko dla pracownika, ale i pracodawcy. Jeżeli eliminujemy problemy czy zagrożenia, to pracodawca ich nie ma.
Przez dziesięć lat prezesów było kilku, ale z każdym udało nam się porozumieć. Nie wszystkie sprawy można załatwić od razu i mamy tego świadomość. Ale trzeba być przygotowanym na spotkanie merytorycznie, prezes nie ma czasu na pogawędki, oczekuje konkretnych rozwiązań.

Generalnie to SIP występuje z inicjatywą, a czy zdarzyło się że prezes sam prosił o opinię?
W.K.:  Nie ma takiej potrzeby, to wynika z naszej struktury. Kontaktujemy się raczej z kierownikami, wspólnie przygotowujemy plan poprawy warunków BHP. Po kilku latach doszliśmy do tego, żeby ten plan zawierał nie tylko nasze marzenia, z których realizujemy 10 proc., ale najpotrzebniejsze rzeczy, które w porozumieniu z pracodawcą i służbami BHP jesteśmy w stanie zrealizować. Od kilku lat tak te plany są konstruowane.
W kwestii współpracy z kierownikami dodam, że kiedyś zalecenia sipowskie były odbierane jako nakazy, potem szefowie przekonali się, że są one pomocne. Rzecz w tym, że sipowiec zgłaszając problemy i bolączki pracowników, żądając zmian, czasem staje się dla kierownika niewygodny. I nie wszyscy nas lubią, ale zalecenia muszą wykonać. Oczywiście, strona pracodawcy ma prawo odwołać się od naszych zaleceń do PIP.

A były takie przypadki?
W.K.:  Miałem jedno takie zalecenie, które nie zostało wykonane przez kierownika oddziału, więc wystąpiłem do PIP, która wydała nakaz wykonania. Wtedy poznano, że Kwiatkowski nie odpuszcza. Mam taką naturę, że – jeśli wierzę, że kierunek jest słuszny – to brnę do swego.
To nie znaczy, że tylko walczę szablą. Staram się rozmawiać, bo najlepszą metodą działań jest rozmowa i eliminacja zagrożeń na miejscu. Chyba na tym nam najbardziej zależy.
Choć bywały różne sytuacje. Pamiętam, kiedy pan Gryczman był kierownikiem robót, na zwałowarce w pomieszczeniu socjalnym zamiast szyby zamontowano blachę. Pan kierownik robót stwierdził, że nie wykona zalecenia, bo uważa, że tej szyby nie powinno tam być. Ale nie odwołał się do PIP na czas, więc ja to zaskarżyłem i musiał wykonać to zalecenie, szyba została zamontowana. Potem, kiedy został dyrektorem, współpracowało nam się bardzo dobrze, często siadaliśmy do stołu i negocjowaliśmy, byliśmy jak koledzy, szliśmy w jednym kierunku.

Czyli umiejętności negocjacji przydają się w tej działalności.
W.K.:  I to bardzo. Zwłaszcza, że pracownicy pytają o radę w bardzo różnych sprawach. Przykładem niezgodności angażowe, skutkiem naszej interwencji było ponad 30 przeszeregowań. Zawsze powtarzam, że od załatwiania stawek są kierownicy, lecz jeśli występują jakieś niezgodności z punktu widzenia prawnego, to reagujemy. Część osób może odejść na emeryturę pomostową ze względu na pracę w warunkach szczególnych – tutaj też pomagamy, a gdy nie mamy pewności w jakichś kwestiach, kontaktujemy pracownika z PIP czy urzędem.
Współpracujemy ze służbą zdrowia, staramy się ograniczać długość chorobowego, szczególnie po wypadkach, by pracownik mógł się dostać jak najszybciej do specjalistów. Jeżeli pracownik jest na chorobowym, to za niego muszą pracować inni. Tłumaczymy te sprawy na spotkaniach czy w artykułach.
I zawsze pamiętamy o tym, że chociaż wybory SIP organizują związki zawodowe, to reprezentujemy całą załogę. Mamy obowiązek dbać o wszystkich.

Te starania dostrzegła PIP, jest pan wielokrotnym laureatem konkursu Okręgowej PIP na najaktywniejszego zakładowego społecznego inspektora pracy w Wielkopolsce, otrzymał pan także odznakę „Zasłużony dla Ochrony Pracy”, przyznawaną przez Główną Inspekcję Pracy.
W.K.:  Nagrody motywują do jeszcze większych starań. Zawsze podkreślam, że nasze osiągnięcia są też osiągnięciami pracodawcy, bo to on przyczynia się do poprawy warunków i te działania finansuje. Nie ma możliwości, żeby wprowadzać zmiany bez tej drugiej strony.
Poza tym nie działam sam. Lista aktywnych sipowców jest długa. To naprawdę osoby zaangażowane, chcące zadbać o pracowników. Przez lata społeczni się zmieniali, lecz nastawienie pozostawało. Są tacy, z którymi już od kilku kadencji razem działamy, to mój aktualny zastępca Witold Kłosowiak, Grzegorz Korczakowski czy Tomasz Jasiecki. Pracownicy darzą ich zaufaniem, chcą, żeby właśnie te osoby ich reprezentowały, bo wiedzą, że nasz głos jest słyszalny. A z naszej strony stały kontakt z pracownikiem jest sprawą podstawową. To ułatwia zapobieganie wypadkom i eliminowanie zagrożeń. A na tym nam najbardziej zależy.        eg

Fot. Piotr Ordan

1  – Wiesław Kwiatkowski, zakładowy społeczny inspektor pracy PAK KWB Konin
2 –  Wymiana okien w kabinie operatora koparki ERs 710
3 –  Rowerownia
4  –  Spotkanie z pracownikami na koparce
5 – Inspekcja prowadzona wspólnie ze służbą BHP
6 – Hermetyczny telefon na stacji napędowej na odkrywce Drzewce

 

Dodaj komentarz