Historia żeglarstwa konińskiego z perspektywy Tomka Piaseckiego

Tomasz Piasecki, komandor Klubu Żeglarskiego przy KWB Konin, przedstawia historię konińskiego żeglarstwa, poczynając od lat 1970., czyli od czasu, gdy sam zaczął interesować się tym sportem i pływać na żaglówkach.

Część pierwsza
Dla mnie przygoda z żaglami zaczęła się pewnego dnia, gdy byłem z ojcem na rybach nad kanałem niedaleko przystani w Gosławicach, a mój sąsiad z ulicy Podgórnej, św. pamięci Grzegorz Dubanosow, zabrał mnie w pierwszy rejs na „ Cadecie”. To były czasy, gdy zarówno w kopalni, jak i w elektrowni istniało żeglarstwo regatowe, a Grzegorz Dubanosow rywalizował w tym klubie z Piotrkiem Kotlewskim, właśnie w klasie „Cadet”. Od tego momentu przestałem być chłopcem, który spogląda z zazdrością na pływające żaglówki i marzy o wejściu na pokład. Nie musiałem już czekać na zaproszenie, za zgodą rodziców coraz częściej z Grzegorzem jeździłem nad jezioro. Oczywiście mogłem pływać tylko z kimś lub pod nadzorem bosmana, a i tak więcej pracowałem przy jachtach niż pływałem.

W 1969 roku mając szesnaście lat zdałem egzamin na stopień żeglarza. Wcześniej uczęszczałem na kurs zorganizowany przez Klub Żeglarski „Energetyk”, na którym wykładowcami byli: Stanisław Arasimowicz, Jerzy Danielak, Wojciech Kieliszewski, Mieczysław Knasiecki, Jerzy Kurzawiński. Od stycznia tego roku zostałem też członkiem Klubu Żeglarskiego „Energetyk”.

Dopiero gdy miałem stopień żeglarza, popłynąłem w pierwszy rejs do Ślesina z moim bratem Józkiem i kolegą Rysiem Sobczakiem. Wypłynęliśmy na trzydniowy rejs. Namiotem był żagiel grot rozciągnięty na bomie, spało się na gretingach, a woda w jeziorze była tak czysta, że można było gotować zupkę z papierka lub herbatę, dziś wydaje się to nieprawdopodobne. Brzegi jezior wyglądały wtedy też inaczej, od Pątnowa do końca jeziora Ślesińskiego nie było żadnych zabudowań za wyjątkiem kilku przystani i kąpielisk. Było cicho i spokojnie, ale też samotnie, mało pojawiało się żaglówek. Dopływając do kąpieliska było się bohaterem dla wszystkich plażowiczów, zwłaszcza gdy porządnie wiało. A drewniana „Omega” była najpiękniejszym jachtem. Często wracając z kolejnych rejsów, gdy wiatr ucichł, nie mając silnika, trzeba było przewiosłować drogę ze Ślesina do Pątnowa.

W tym czasie zacząłem też treningi w żeglarstwie regatowym na „Hornecie”, razem z Ryszardem i Januszem Paziewskimi, z Zenkiem i Januszem Kwiatkowskimi. Zanim jednak, jako załogant, nauczyłem się balastować na wysuwanej desce, żeglarstwo regatowe w Koninie przestało istnieć. W 1972 roku przed komisją egzaminacyjną z Poznańskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego zdałem na stopień sternika jachtowego.

W 1973 roku zakończyłem naukę w Technikum Górniczym i zacząłem pracę w kopalni „Konin”, dlatego w styczniu 1974 roku zostałem członkiem Sekcji Żeglarskiej TKKF Kopalni „Konin”. Komandorem klubu był Andrzej Pietrzyk, funkcji etatowego bosmana w tym czasie jeszcze nie było. Początkowo byli tylko bosmani sezonowi, w okresie letnich miesięcy, jedni z pierwszych to: Andrzej Mrówczyński, Stefan Stamblewski, Józef Stolarski, Henryk Budner. W tym klubie było więcej sprzętu pływającego i przede wszystkim był tam pierwszy jacht kabinowy „Rambler” z przyczepnym silnikiem „Timller”, na którym w 1974 roku popłynęliśmy w pierwszy rejs po Jeziorach Mazurskich razem z Wojtkiem Zielińskim, Krzysztofem Fryzką i Grzegorzem Tarczyńskim – pracownikami kopalni. Zmienialiśmy się w Mikołajkach z Kazimierzem Sochackim.

Tomasz Piasecki
Fot. archiwum

Dodaj komentarz