Lampka Górnicza z tradycjami

Na początku grudnia, w jeden z weekendowych dni, centrum Konina zapełnia się zawodnikami walczącymi o lampkę górniczą – główną nagrodę w biegu ulicznym.

Tradycja organizowania tej imprezy sięga ubiegłego wieku, pierwszy Bieg o Lampkę Górniczą odbył się w 1983 roku. Konin był w tamtym czasie województwem, sportem zajmował się Zarząd Wojewódzki TKKF, gdzie działał – dobrze znany mieszkańcom miasta i regionu – Stanisław Cieślak. To on wspólnie z Romanem Maturkiem, pracownikiem KWB Konin, był inicjatorem biegu.

W kopalni działalnością rekreacyjną, finansowaną ze środków ZFŚS, zajmował się Dział Socjalny. Za sport odpowiedzialny był właśnie Roman Maturek, który po latach tak wspominał początki imprezy: Biegi były tradycją święta górniczego. Postanowiliśmy ze związkami zawodowymi zorganizować bieg także w Koninie. Trasa miała 10 km, biegła spod pływalni ulicą Wyszyńskiego, przez osiedle Zatorze, wiadukt Briański i kończyła się przy basenie. Pierwszy bieg miał 218 uczestników, a starterem był zasłużony górnik Józef Bobrowski. Potem był okres przerwy, aż po latach ta tradycja została wznowiona. A ja zawsze bieg obserwuję.

Organizatorzy
Pierwszy bieg zorganizowano siłami kopalni i TKKF. Pomagali również zainteresowani rekreacją ludzie z różnych konińskich firm, jak FUGO czy Energoblok.

– Współpraca była niezbędna, żeby zorganizować imprezę w chałupniczych warunkach, niczego wtedy nie było, wszystko trzeba było samemu zrobić, kombinować, gdzie co dostać. Działaliśmy trochę na zasadzie „hurra, panowie, zróbmy to”– opowiada Krzysztof Markiewicz, jeden z organizatorów imprezy: Po krótkim czasie wspólnej organizacji cała praca spadła na kopalnię, na nas. Od 1984 roku robiłem bieg wspólnie z Romanem Maturkiem. On był zastępcą kierownika działu, ja zajmowałem się rekreacją i prowadziłem TKKF „Górnik”. Maturek odszedł z kopalni w 1988 i dostałem polecenie od przełożonego, dyrektora Mrozika, żeby organizację biegu kontynuować.
Za całość sędziowania odpowiadał Stanisław Cieślak, sprowadził ludzi do pomocy, na przykład Konstantego Witkowskiego i gościa z Koła, któremu Cieślak pomagał organizować bieg w Kole, a on z kolei pomagał nam. W organizację włączał się także Mirek Balcerzak, który pracował na odwodnieniu. Zaczynałem więc z Maturkiem, później dwa-trzy lata współpracowałem z kolegami, lubiącymi sport i chcącymi społecznie poświęcić swój czas, byli to głównie pracownicy kopalni. Patronem biegu był Stanisław Cieślak, który interesował się organizacją, dopytywał, na jakim jest etapie i w czym ewentualnie można pomóc. Następnie organizację przejęła pływalnia.

Kopalnia była optymalnym organizatorem, ponieważ dysponowała odpowiednim zapleczem. W ośrodku „Rondo” była hala sportowa, szatnie, basen – wszystko to zawodnicy mieli do dyspozycji. Po biegu mogli wypocząć, zrelaksować się, popływać, czekając na ogłoszenie wyników.

Impreza odbywała się z okazji Barbórki, zadbano więc o górnicze tradycje – jako posiłek serwowano krupnioki. – Bieg organizowaliśmy po czwartym grudnia, najczęściej 8-12 grudnia, żeby się nie pokrywał z imprezami barbórkowymi, których wtedy było sporo, a my jako Dział Socjalny większość obsługiwaliśmy i mieliśmy mnóstwo roboty. Tak to ustawialiśmy, żeby lampka górnicza była na zakończenie – dodaje Krzysztof Markiewicz.

Fot. 1     W środku Roman Maturek
Fot.  2 – 5    VI Bieg o Lampkę Górniczą w 1988 roku

Zapisy
Jak w czasach przedinternetowych przesyłano informację o imprezie? Bieg był zgłaszany do ogólnopolskiego kalendarza Polskiego Związku Lekkoatletyki, to było źródło wiedzy dla zainteresowanych, stamtąd zawodnicy wybierali sobie imprezy. Biegów organizowano sporo, już wtedy były bardzo popularne, odbywały się również zimą. Bieg koniński był jedną z ostatnich imprez w roku.

Ludzie sami się  do nas zgłaszali.  Rano,  chyba do godz. 11,  przyjmowaliśmy zgłoszenia.  Można też było  zapisać się  telefonicznie,  dzwoniąc do mnie  do Działu Socjalnego,  albo zgłosić się pisemnie.  I tylko  te osoby  były wcześniej  umieszczone na liście,  przed biegiem  tylko odbierały  kartkę startową  i opłacały symboliczne wpisowe.  Pozostali  po prostu  przyjeżdżali w dzień zawodów – mówi Krzysztof Markiewicz.

Ilość zawodników była zatem pewną niewiadomą. Jak więc obliczano, ile osób skorzysta z szatni, z pryszniców, ile krupnioków przygotować? – Zakładaliśmy maksymalnie 300 osób, tyle było krupnioków. Ale zawsze tylko szacowaliśmy, dokładnie nie można było przewidzieć. Kiedyś przyjechało 260 zawodników, zrobiłem 300 numerów i balem się, czy wystarczy. Na szczęście wystarczyło.
W biegu uczestniczyli amatorzy, nie było cennych nagród jak obecnie. Głównym trofeum była lampka górnicza i satysfakcja. Nie było gotówki ani konkretnych nagród, tylko upominki o niewielkiej wartości materialnej. Imprezę finansowała kopalnia, częściowo także wojewódzkie TKKF, ale wtedy nikt tak bardzo na pieniądze nie patrzył. Kopalnia była dobrym sponsorem – wspomina Krzysztof Markiewicz

Trasa
Bieg od początku organizowano na dystansie 10 km. Zawodnicy startowali na wysokości hali Rondo, dalej trasa prowadziła Alejami, ulicą Wyszyńskiego do Wyzwolenia, potem Kolejową, wiaduktem nad Przemysłową, na Zatorzu ulicą Paderewskiego przez przejazd kolejowy, dalej przez Zatorze na wiadukt Brański i z powrotem na Aleje do mety przy pływalni. Na czas biegu nowa część Konina była właściwie zamknięta dla ruchu. Za porządek i blokadę skrzyżowań odpowiadała milicja.

Krzysztof Markiewicz wspomina pewną nerwową sytuację:  Pociąg przez Zatorze  jeździł raz  na tydzień,  ale zdarzyło się,  że kiedyś akurat przejechał.  Oczywiście  wszystko wcześniej uzgadnialiśmy  z milicją  i władzami,  ale nikt  nie pomyślał  o kolei.  Pierwszy biegacz,  który miał sporą  przewagę  nad rywalami,  niestety musiał  zaczekać  przed szlabanem.  Zrobiliśmy wówczas restart,  ale pozostał  po tym niesmak.  Później uzgadnialiśmy  termin także z kolejami,  żeby znów  nam npodobnego numeru nnie wywinęli.

Przy organizacji biegu było zaangażowanych nawet 40-50 osób. Pracownicy kopalni ze służbowymi krótkofalówkami czuwali rozstawieni wzdłuż trasy, by w razie jakichś zakłóceń móc szybko poinformować centrum dowodzenia, zainstalowane na basenie.

Zawodnicy
W biegu uczestniczyło zwykle dobrze ponad stu zawodników. Skąd tylu chętnych? Biegało wiele osób z kopalni, z branży węgla brunatnego, startowali mieszkańcy Konina, ale nie tylko. Bieg był dość szeroko propagowany w prasie i zawodnicy przyjeżdżali praktycznie z całej Polski – z Gdańska, z Mazur, ze Śląska, z Warszawy. W tamtym czasie najczęściej nie podróżowano samochodami prywatnymi, korzystano z raczej autobusów, a zwłaszcza z pociągów i wielu zawodników przyjeżdżało właśnie pociągami. Do Konina był dobry dojazd ze wszystkich kierunków. Co roku zjawiała się grupa dziennikarzy z Poznania, relację z imprezy zawsze zamieszczała „Gazeta Poznańska”.

W biegu licznie startowali też mieszkańcy regionu – z Koła, Turku czy Słupcy, z całego województwa konińskiego. Wówczas w wielu zakładach działało TKKF i wszyscy wystawiali zawodników. Z czasem imprezą zainteresowały się konińskie szkoły i zaczęli w niej uczestniczyć uczniowie. A skoro tak, to prawdopodobnie nie obowiązywał limit wieku.

W pamięć organizatorów zapadli najstarsi uczestnicy biegu. Jednym z nich, stałym bywalcem, był pan Braun z Poznania, liczący wtedy około 80 lat. Miejscową gwiazdą był Jan Kujawa, pracownik kopalni, który – co ciekawe – przygodę z bieganiem rozpoczął dopiero po przejściu na emeryturę. Uczestniczył w licznych biegach długodystansowych, ukończył między innymi maraton w Berlinie i Pradze. I wielokrotnie, do późnej starości, meldował się na mecie konińskiego biegu.

– Poziom zawodników  był dosyć wysoki,  wygrywali niejeden bieg w Polsce,  a tu w Koninie  uzyskiwali dobre czasy,  niecałe 30 minut,  czyli porównywalnie  do obecnych wyników.  Czasem zdarzała się gwiazdeczka,  która wyśrubowała wynik.  Nie limitowaliśmy czasu,  dawaliśmy wszystkim  możliwość  spokojnego przebiegnięcia.  Jak Kujawa  czy Braun  przybiegali na metę,  to większość  była już po posiłku.  Nacisk był kładziony  nie na wynik,  ale na udział.  Zależało nam na wszystkich uczestnikach,  dlatego nie robiliśmy  żadnych limitów,  postawiliśmy na masowość.  I to się wszystkim podobało.  Dodam jeszcze,  że w biegu uczestniczyły  również panie,  podobnie jak mężczyźni  startowały  w różnych kategoriach  wiekowych  – mówi Krzysztof Markiewicz.

Na zdjęciach  z pierwszych  biegów widać śnieg.  Pogoda zatem  nie rozpieszczała uczestników,  często było zimno i ślisko.  Pokonanie w takich warunkach  10 km  nie należało  do łatwych zadań, zwłaszcza że  zawodnicy nie dysponowali  specjalnymi strojami  ani obuwiem,  wielu biegło  po prostu w trampkach.  (c.d.n.)      eg

Fot. archiwum, Piotr Ordan

Fot.  6 – 10    VIII Bieg w 1990 roku
Fot.  11 – 14    Jan Kujawa na mecie i na podium

Dodaj komentarz