Historia żeglarstwa konińskiego (4)

Część czwarta
Pamiętam takie zdarzenie, gdy z motorówek stojących na bojkach pewnej nocy zniknęły trzy silniki marki „Wicher”. Zgłosiliśmy kradzież na milicję, jednocześnie sami zaczęliśmy szukać miejsc, gdzie złodziej mógł je chwilowo schować. Udało się je odnaleźć na wyspie, ale milicjanci wymyślili, że tam zostaną, by obserwować to miejsce, aż zjawi się złodziej. Do obserwacji zgłosiłem się razem z Adamem Horowskim, całą noc przesiedzieliśmy na motorówce w trzcinach wytężając wzrok, marznąc i walcząc z sennością. Na drugi dzień okazało się, że milicjanci już po południu złapali złodzieja, a nas zapomnieli powiadomić.
Innych kradzieży było kilka, rowerki wodne znajdowaliśmy na kanale przy elektrowni, a łódź żaglową typu „Vella” na kanale przy śluzie.

Przez wszystkie te lata brałem udział w regatach żeglarskich. Na początku jedynymi jachtami regatowymi były drewniane „Omegi”, później zaczęły pojawiać się „Omegi” z laminatu, gdy przybyło jachtów kabinowych regaty odbywały się w klasie „Omega” i w klasie turystycznej.

Mało kto wie, jak wiele pracy trzeba było włożyć w przygotowanie „Omegi” drewnianej do sezonu, a teraz młodzi ludzie nie mają nawet czasu, żeby tylko umyć jacht z laminatu. „Omegi” zbudowane były w systemie słomkowym, cały kadłub składał się z listewek o przekroju 2 cm x 2 cm i o różnej długości, które przybijane były do konstrukcji szkieletu, a także między sobą. Wszelkie szczeliny wypełniane były szpachlem, wszystko musiało być zmatowione ręcznie papierem ściernym, nie było polerek. Następnie trzeba było malować lakierem lub farbą, które miały bardzo intensywny duszący zapach, a należało wymalować wewnątrz forpik i achterpik. Największą rolę w uszczelnianiu kadłuba miała woda, która powodowała nasiąkanie słomek i ich pęcznienie, dlatego przy slipowaniu często zatapiało się kadłub, żeby szybciej się uszczelnił.

Była też taka nowa „Omega” KN 14, która rozbiła się o brzeg w czasie bardzo silnego wiatru. Naprawa trwała długo, ponieważ trzeba było wymienić słomki w kadłubie. Ale po naprawie była tak wysuszona i przez to tak lekka, że wygrywała wiele regat. Zawsze na zakończenie sezonu organizowaliśmy regaty przesiadkowe, żeby wszystkim sternikom dać równe szanse. Jeśli zgłosiło się pięć „Omeg”, to musiało być pięć wyścigów i każdy sternik płynął na każdej „Omedze”. Jednym z pomysłów, żeby przedłużyć żywotność starych „Omeg”, było laminowanie drewnianego kadłuba, co nie do końca się sprawdziło, ponieważ słomki pod laminatem szybko ulegały procesowi gnicia i kadłub się rozpadał.

Pamiętam, jak płynęliśmy „Ramblerem” w regatach z Pątnowa do Ślesina. Pod mostem w Ślesinie odpaliłem silnik marki Timller, który po chwili odpadł od burty i tylko zobaczyliśmy, jak śruba kręci się w stronę dna, nie był zabezpieczony linką i zatonął. Postanowiliśmy kotwicą typu drapak spróbować go wyłowić i za kolejnym rzutem udało się go jakoś zaczepić i wyciągnąć. Mieliśmy dużo szczęścia, nie zawsze taki manewr się udaje, o czym przekonał się Zbyszek Lisiak, który w późniejszym czasie zgubił już znacznie droższy silnik marki Tohatsu.

Tomasz Piasecki

Na zdjęciach
Fot.  2  – Józef Domański, współpracujący z żeglarzami przy tworzeniu I Harcerskiej Drużyny Wodnej
Fot.  3, 4, 5  – „Omegi” w wersji drewnianej i laminowanej
Fot. 6, 7  –   Biało-czerwony  „Rambler”
Fot. archiwum

 

Dodaj komentarz