Historia żeglarstwa konińskiego (6)

Część szósta
W 1980 roku w czerwcu zdecydowałem się ponownie zmierzyć z Bałtykiem i wziąłem udział w bardzo atrakcyjnym rejsie do Szwecji na jachcie s/y Jaspis razem ze Zbyszkiem Okońskim, Andrzejem Mrówczyńskim, Tomkiem Karaszewskim, Bronisławem Kamińskim i Andrzejem Hofmanem. Kapitanem był Jerzy Majszczyk, rejs trwał od 30 maja do 16 czerwca, a trasa prowadziła ze Szczecina do Goteborgu, następnie Kanałem Gota przez Szwecję do Soderkoping i z powrotem do Szczecina.

Kilka powodów nakłoniło mnie do podjęcia tego wyzwania. Trzeba pamiętać, że były to czasy komunistyczne i jedynymi turystycznymi wyjazdami zagranicznymi mogły być podróże do krajów tzw. demoludów. Wyjazd do Szwecji to podróż do innego świata i byłem ciekaw, czy faktycznie ten zgniły kapitalizm jest taki straszny. Poznałem też kolegę z Goliny, który mieszkał na stałe w Norrkoping i mieliśmy go odwiedzić, między innymi w celach handlowych, ponieważ w Szwecji bardzo korzystnie można było sprzedać polską szynkę, papierosy z Pewexu czy polską wódkę. Były to czasy, gdy większość Polaków wyjeżdżała w celach handlowych i my nie byliśmy wyjątkiem. Dużym plusem tej wyprawy był też fakt, że połowa rejsu odbywała się szlakiem śródlądowym i nie musiałem bać się sensacji żołądkowych. Oczywiście przed wyjazdem trzeba było załatwić kilka pozwoleń, wypełnić pełno druków i formularzy, milicja musiała przeprowadzić wywiad środowiskowy i dopiero wtedy dostaliśmy wizy. Odprawy Wojsk Ochrony Pogranicza przed wypłynięciem i po przypłynięciu były bardzo szczegółowe i bardzo stresujące.

W tym rejsie pokonaliśmy całe mnóstwo mostów i śluz, ale organizacja przepustowości była nieprawdopodobna. W zależności od odległości między mostami obsługujący, który miał co najmniej trzy takie obiekty, jechał rowerem, motorem lub samochodem, a my płynąc nigdy nie musieliśmy się zatrzymywać. Płynęliśmy kanałem, a pod nami przebiegała autostrada, były też miejsca, gdzie „wspinaliśmy” się 10-cioma śluzami w górę, a później 10-cioma śluzami w dół. Wypłynęliśmy na Bałtyk po drugiej stronie Szwecji poniżej Sztokholmu, do którego nie dopłynęliśmy z braku czasu i obraliśmy kurs do Szczecina. Co do mojej osoby, to muszę przyznać, że morze znowu zwyciężyło i nie wstawałem z koi przez trzy dni, dopóki nie zobaczyłem lądu i dlatego nigdy więcej nie zapisałem się na żaden rejs pełnomorski.

Tomasz Piasecki

Na zdjęciach morska wyprawa do Szwecji.
Fot. Tomasz Piasecki

 

Dodaj komentarz