Diabły morskie na Missisipi

Grzegorz Grobelski, specjalista ds. ochrony ppoż, to doświadczony wędkarz i działacz PZW, przed laty współorganizator festynów pionu administracji, teraz także przygotowuje zawody i wyprawy morskie na dorsza.

Grzegorz Grobelski: Jestem członkiem PZW od 1979 roku, teraz działam w kole nr 46 w Kazimierzu Biskupim. Od sześciu lat razem z moim synem organizuję zawody na kanale Władzimirów „O puchar Grzegorza i Michała”. Jak to się zrodziło? Po prostu stwierdziłem, że kołowrotków, wędek mam dużo i mogę się podzielić. Koledzy też trochę dołożyli i pierwsze zawody odbyły się spontanicznie. Napisałem około 60 maili do producentów sprzętu, jedna z firm przysłała mi 30 kg zanęty, inna 20 zestawów spławików z żyłkami. Syn pozyskuje również sporą część nagród z firm, z którymi współpracuje. Zawody odbywają się w kategorii członków koła (senior, junior, kobieta) oraz gości. Dla najlepszych mamy puchary i medale, dla wszystkich uczestników nagrody. Są na tyle bogate, że zmuszeni byliśmy ograniczyć ilość osób startujących. Zawody organizujemy zawsze w okolicy moich urodzin, w sierpniu. Do tradycji weszło, że zaczynamy posiłkiem – żurkiem kazimierskim z kiełbaską, a kończymy wspólnym obiadem.
Relacje z zawodów zamieszczam na naszej stronie http://www.pzw.org.pl/2937 i na FB, prowadzę też stronę naszego koła, staram się, by była atrakcyjna. Chyba się udaje, bo od marca mamy już ponad 15 tysięcy wejść. Jest się czym pochwalić.

A jak to było z dorszem?
GG: Po prostu mnie to zainteresowało. Ponieważ działam w MZZG, zacząłem organizować wyjazdy związkowe. Poza tym każdego roku spędzam wakacje nad morzem i wypływam z rodziną, z żoną i trzema synami. Wszyscy połknęli bakcyla i również wędkują.
Nie ukrywam, że zainteresowanie wyjazdami zorganizowanymi zmalało, odkąd nie mamy kilometrówki i ponosimy pełne koszty przejazdu. Pamiętam czasy, kiedy organizowałem wyprawy na dwa kutry i bardzo szybko brakowało miejsc. Ostatnio były 22 osoby, tylko na jeden kuter. Szkoda, bo wędkarstwo morskie to naprawdę fajna zabawa i spotkanie integracyjne zarazem.
Koszty wypłynięcia to około 150 zł, ale niektóre szybsze kutry albo łodzie motorowe są droższe, bo szybciej się przemieszczają i penetrują większą część akwenu. Popularne są też wyjazdy na Bornholm, tam niby są lepsze łowiska, ale to jeszcze dłuższa i droższa wyprawa.
Część kosztów się zwraca w rybie, chociaż gwarancji nikt nie daje, jeden łapie, inny nie. Najgorszy nasz wyjazd był wtedy, gdy wszyscy razem mieliśmy 10 dorszy, nawet nie po sztuce na osobę. Innym razem zdarzyło się, że do godz. 11.00 mieliśmy dwa śledzie i trzy dorsze na 23 osoby. Potem szyper namierzył ławicę i dryfowaliśmy z nią przez półtorej godziny. Cały czas ktoś ciągnął rybę. Po małej przerwie sytuacja się powtórzyła przez następną godzinę.
Pamiętam wypowiedź mistrza Polski, który złapał dorsza ponad 20 kg: Jeśli ryba dobrze żeruje, to nawet na zardzewiałą śrubę z kotwicą się złapie. Czasem ciężko wytłumaczyć, dlaczego raz się udaje, a raz nie.

Ale ostatnia wyprawa, we wrześniu, była chyba udana. Złapał pan największego dorsza.
GG: To prawda. Oprócz satysfakcji była i nagroda, bo nieformalnie robimy zakłady, zbieramy po 10 zł. Oczywiście dobrowolnie, bez przymusu. Przy 20 osobach jest to 200 zł. Ten, kto złapie najdłuższą rybę, bo liczy się długość nie waga, ten bierze kasę. Fajne jest to, że na każdym wyjeździe kto inny wygrywa.

Jak się łapie dorsza?
GG: W zależności od tego, z którego portu się wypływa, łapie się na różnych głębokościach, np. w Łebie na 30-35 metrach. Najgłębsze łowiska, 90 m, są we Władysławowie. Co się z tym wiąże? Otóż łapanie dorszy polega na spuszczaniu na żyłce, najlepiej na plecionce, przynęty, tzw. pilkera. To jest odlany z ołowiu element o różnych kształtach i w różnych, nieraz fluorescencyjnych, kolorach. Do niego na kółeczku jest przyczepiona kotwica. Czasem pilkery drżą, świecą, mają oczy w 3D – firmy prześcigają się w pomysłach. Do pewnej głębokości może to coś daje, ale na 40 metrach dorsz nic nie widzi, tylko linią boczną reaguje na ruch. Niektórzy zakładają także przywieszki – haki, na które zawiesza się różnego rodzaju wszy morskie, twistery, rippery, krewetki, muchy i inne błyskotki, które są imitacją przysmaków ryb.
Pilker może schodzić szybko w dół, ale może też zataczać łuki, prowokując rybę do złapania przynęty. Kiedy pilker dotrze do dna, wędkarz delikatnie unosi go i stuka o dno. Na 90 metrach to niełatwe. I druga trudność – jak się rybę złapie, to trzeba ją ciągnąć w górę. Najbardziej przykre jest to, jak parę metrów pod powierzchnią ryba się wypina i cały trud idzie na marne. Oczywiście nie każde spuszczenie pilkera kończy się złapaniem ryby, po dwóch godzinach bezskutecznego pukania o dno, odechciewa się łowienia. Do tego morze nie zawsze jest spokojne i niektórych dotyka choroba morska, a wtedy spędzają czas nie na łapaniu, tylko na walce o przetrwanie.

Podobno macie ulubiony kuter.
GG: Tak, w ostatnim okresie to m/s Missisipi. W porównaniu do innych mamy na nim dobre wyniki. Rzecz w tym, że każdy szyper ma mapę z zaznaczonymi współrzędnymi łowisk, gdzie się znajdują dołki, górki z dobrymi punktami, gdzie przebywają ryby. Mapa to jego skarb. Liczą się umiejętności szypra, jego wyczucie i wiedza. Stąd są lepsze i gorsze kutry. Kiedy jeździliśmy większą grupą, to trzeba było robić losowanie, kto idzie na Missisipi, a kto na drugi kuter. Zresztą teraz też losujemy, w jakiej kolejności wchodzimy na pokład, bo są lepsze i gorsze miejsca. Dziób i rufa są najlepsze, bo z tych miejsc bardzo dobrze się wyrzuca i najwięcej łapie ryb.
Rybacy się wyspecjalizowali – albo płyną z wędkarzami, albo łowią na sieci. Kutry przystosowane do połowu dorsza mają przy barierkach rurki, w które wstawia się wędki. Każdy kuter jest wyposażony w echosondę, nawigację satelitarną, radar i kiedy namierzy ławicę, szyper odpowiednio go zatrzymuje, żeby nie dryfował, bo wtedy żyłki się poplączą. Dopiero kiedy szyper da sygnał dźwiękowy, kiedy zabrzmi buczek, można rzucać. Wcześniej, kiedy zwalnia i szuka ryb – nie. Wszyscy się spieszą, bo czyj pilker pierwszy do dna zleci, ten ma największe szanse. Wolno mieć dwa punkty zaczepienia, np. kotwicę na pilkerze i jedną przywieszkę, albo dwie kotwice. Niektórzy robią „choinkę”, pięć elementów, bo kto to sprawdzi na morzu. Tylko że z taką „choinką” pilker leci wolniej. Zdarza się, że łapiemy dwie ryby razem. Widziałem na jednej kotwicy dwa dorsze, a na choince nawet cztery dorsze razem.

Czy łapiecie tylko dorsze?
GG: Wyprawa jest na dorsza, ale łapie się śledzie, makrele, łososie, belonę, flądrę, turbota czy żabnicę, czyli tak zwanego „diabła morskiego”. To o tyle ciekawa ryba, że przy dotknięciu rozstawia wszystkie swoje ostre płetwy, burczy i drży. Jest bardzo kolorowa i jadalna, choć mięso ma twardawe. My wypuszczamy żabnicę do morza.
Inne ryby zabieramy, jeśli są wymiarowe. Te poniżej ustalonej długości, dla dorsza to 35 cm, trzeba wyrzucić. Kiedy ciągniemy dorsza z 90 metrów, to jest duża różnica ciśnień, uszkodzeniu ulega pęcherz pławny ryby. Ale jak ją wyrzucimy, jakieś stworzenie zawsze się nią pożywi.
Każdy wędkarz jedzie z lodówką turystyczną z zamrożonymi wkładami. Pamiętam pierwszy nasz wyjazd. Nie mieliśmy doświadczenia i zabraliśmy tylko torby foliowe. Na drugi dzień naszym autokarem jechała wycieczka. Podobno zapachy były straszne…
Teraz nie ma problemu z przewozem połowu. W cenie wyprawy jest czyszczenie ryb, wyrzucanie wnętrzności. Chociaż może szkoda, bo wątróbka jest rarytasem. Ja od pewnego czasu jem również łebki. Namówił mnie na to pewien szyper. W łebku jest siedem gatunków mięsa, można go panierować i smażyć albo ugotować zupę. Jeśli ktoś lubi wysysać szyjki lub skrzydełka, to łebki są dla niego.
A jak się wróci po wyprawie, to co jest najlepsze? Od razu usmażyć ryby, nie mrozić. Różnica w smaku jest nie do uwierzenia.

Oprac. e

Na zdjęciach

1  – Grzegorz Grobelski złapał właśnie łososia bałtyckiego
2 – Na wodach nizinnych zdarza się złowić sporego karpia
3 –  Efekt wyprawy na dorsza
4 – Egzotycznie wyglądający diabeł morski
5 – Leszcz z kanału Władzimirów
6 – Dorsze złapane podczas tegorocznej wyprawy na kutrze Missisipi, ten po prawej okazał się zwycięską najdłuższą rybą

Dodaj komentarz