Czołg na wodę

Ten zagadkowo wyglądający pojazd to GBA 5/16 na podwoziu ciągnika gąsienicowego ATS 59G, używany kiedyś przez jednostkę straży pożarnej w kopalni Adamów.

Nietypowe warunki odkrywkowe
Był jednym z dwóch nietypowych pojazdów wykorzystywanych przez strażaków z Adamowa. Na odkrywce maszyny często znajdują się w trudno dostępnym terenie, dojazd do nich wymaga zastosowania sprzętu spełniającego szczególne wymagania. Tym warunkom sprostać mogą tylko pojazdy na podwoziu gąsienicowym.
Pierwszym takim nabytkiem był pojazd pożarniczy Mazur D-350. Wyposażony w zbiornik do wody o pojemności 2000 litrów, motopompę oraz sprzęt potrzebny do działań gaśniczych, rozwijał szybkość do 50 km/godz.
W 1985 roku jednostka adamowskiej straży pożarnej otrzymała kolejny gąsienicowy pojazd z demobilu: GBA 5/16 na podwoziu ciągnika ATS 59. Zanim trafił do strażaków był wykorzystywany jako transporter, dowoził ludzi do odkrywek. – Wiadomo, że we wkopie teren jest bardzo trudny, a kiedyś przecież nie było odwodnienia wgłębnego, działał szybik, który nie do końca się sprawdzał. Zresztą pierwsze pompy, posadowione na trzydziestu paru metrach, też nie były zbyt wydajne. Dlatego odkrywki były zawodnione. Jeśli trzeba było ludzi dowozić w czasie remontów, to po kilkukrotnym przejeździe tworzyła się bryja i dojechać było bardzo ciężko. Służyły do tego właśnie pojazdy gąsienicowe, w tym ATS, szedł w najgorszy teren – wspomina Józef Cajdler, dawny zastępca komendanta straży pożarnej.

5000 litrów wody
W połowie lat 1980 pojazd został zaadoptowany do celów pożarniczych. Projekt opracowały Zakłady Naukowo-Badawcze Poltegoru we Wrocławiu. – Pojazd wyposażono w dwa półokrągłe zbiorniki na wodę o łącznej pojemności 5 000 litrów oraz autopompę o wydajności 1600 litrów wody na minutę. Pojazd zabierał także 250 litrów środka pianotwórczego i osprzęt gaśniczy. W zbiornikach zastosowano pierwsze tego typu usprawnienie, polegające na tym, że oba jednocześnie albo każdy z osobna można było odchylać na boki o 45 stopni, za pomocą ręcznych podnośników hydraulicznych. Z przodu pojazdu zainstalowano sześcioosobową kabinę – mówi Gerard Sikora, ówczesny komendant Zakładowej Straży Pożarnej KWB Adamów.
GBA to skrót od Gaśniczy Bojowy Autopompa, jednak potocznie pojazd zwano ATS-em. Po przekazaniu strażakom został pomalowany na czerwono. Wozem opiekował się druh Wiesław Olejnik, jego zadaniem było utrzymywanie pojazdu w dobrym stanie.
ATS doskonale sprawdzał się w trudnym terenie, był także niezawodny podczas silnych mrozów, ponieważ można go było uruchomić w dwojaki sposób, za pomocą akumulatorów lub butli ze sprężonym powietrzem.
Potężna masa wymagała wyczucia, trzeba było bardzo ostrożnie włączać sprzęgło. W wozie, podobnie jak w czołgu, nie było kierownicy, tylko drążki sterownicze, osobne dla każdej gąsienicy. Kierowca musiał mieć uprawnienia na pojazdy gąsienicowe, dowództwo jednostki starało się zatem, by na każdej zmianie co najmniej jeden strażak miał uprawnienia na ATS-a.
Pojazd kilka razy był używany w akcji gaśniczej, ale głównie służył do ćwiczeń. Kiedyś wybuchł potężny pożar w Międzylesiu, straż państwowa poprosiła górników o pomoc i wtedy ATS przejechał przez las przewracając drzewa, dzięki czemu powstała przestrzeń na tyle szeroka, że zatrzymała ogień. Przy cofaniu operator zapomniał o leżących drzewach, jedno z nich lekko podniesione przeszło na wylot przez szybę i kabinę. Na szczęście operatorowi nic się nie stało.

Wiesmoor pod wrażeniem
Pojazd miał dwa potężne silniki, kiedy pracowały – ziemia drżała. Największe wrażenie sprawiał wtedy, gdy po starcie silniki chodziły spokojnie, a w pewnym momencie kierowca przygazował. Huk z rur wydechowych (wóz miał po 6 rur z każdej strony), dym i grzmot silnika robił niesamowite wrażenie. Skóra cierpła każdemu, kto to słyszał.
Był lokalną atrakcją. Jeśli państwowa straż miała zagranicznych gości, zawsze przywoziła ich do kopalni, by zobaczyli ATS-a. – Pamiętam, jak przyjechali do nas Niemcy z zaprzyjaźnionej z Turkiem miejscowości Wiesmoor z Dolnej Saksonii. Nasz operator zrobił im przejażdżkę, z przodu usiadły dwie panie, z tyłu jeden pan. Specjalnie przewiózł po ich nierównościach, jechał z taką szybkością, że 11 ton stali wyskakiwało w powietrze. Kiedy wrócili, jedna pani nie była w stanie puścić drążka, a druga – szkoda mówić. Wrażenie było potężne. Często przyjeżdżały do nas także wycieczki szkolne, ATS był dla nich wielką atrakcją, dzieci najczęściej wspominały właśnie pojazd strażacki – opowiada Józef Cajdler.
Pojazd został sprzedany w drodze przetargu w 2010 roku. Kupił go mieszkaniec gór z zamiarem wykorzystania przy zrywaniu drzew w niedostępnym terenie.            g

Na pierwszym zdjęciu Mazur D-350, na dachu ma zamontowane działko wodne. Na kolejnych fotografiach GBA 5/16 – w roku 1962, jeszcze przed adaptacją na pojazd strażacki, oraz w latach 1980 jako wóz straży pożarnej. Widać numer boczny pojazdu: 16 to numer województwa konińskiego, 04 – powiatu turkowskiego, a 80 – numer kolejny pojazdu pożarniczego.
Fot. archiwum

Dodaj komentarz