Morsowanie czas zacząć

Na kleczewskiej Malcie od kilku sezonów spotyka się grupa morsów. Do podstawowego składu stopniowo dochodzą nowi amatorzy lodowatych kąpieli. W tym roku dołączyła pani Elżbieta Lewandowska, pracownica spółki Konsalnet, która z entuzjazmem opowiada o swojej pasji.

Elżbieta Lewandowska: Uwielbiam morsować. Zaczęło się od wyjazdów do Uniejowa, na karnety, które dostajemy z elektrowni. Od pięciu lat jeździmy tam z mężem, wchodzimy do sauny i do zimnej wody dwa razy w miesiącu.
Do morsowania na Malcie namówił mnie Stasiu Maciejewski, zastępca burmistrza. Od dawna nas zachęcał, żebyśmy chociaż popatrzyli. W ubiegłym roku pojechaliśmy, ale był mróz minus 15 stopni i wiatr, więc nie zdecydowałam się wejść do wody. Ale w tym roku dołączyliśmy do grupy 1 października i okazało się to wspaniałe.

Od razu wchodzicie do wody?
Najpierw mamy rozgrzewkę, oblecimy całą Maltę, to jest 1,8 km i po takim biegu robi się gorąco. Dopiero wtedy wchodzimy do wody, mamy rękawiczki, specjalne skarpety do nurkowania i czapeczki, i oczywiście strój kąpielowy.

Czy przy wchodzeniu ma się odczucie szoku?
W pierwszej chwili tak, w momencie wejścia człowiek ma wrażenie, jakby był w hipnozie, czuje się zimne szczypanie, zwłaszcza w tych miejscach, w których są stany zapalne. Ja kiedyś odmroziłam sobie nogi i tam mnie najwięcej ziębi. Ale po chwili to odczucie mija, robi się ciepło i człowiek czuje się wspaniale. Teraz, gdy jeszcze nie ma mrozu, całe jezioro jest dla nas, pływamy, możemy śmiało siedzieć w wodzie nawet 10 minut. Koledzy wychodzą na chwilę z jeziora, troszeczkę pobiegają i wchodzą z powrotem. Ja jeszcze tego nie próbowałam, ale na pewno spróbuję.

A jak się wychodzi, nie jest zimno?
Właśnie nie. Jest przyjemnie ciepło. Zawsze jeszcze raz się trochę przebiegniemy, żeby się dodatkowo rozgrzać. Wspaniałe uczucie.
Dzięki morsowaniu organizm naprawdę się hartuje. Kiedyś przy niskiej temperaturze niechętnie wychodziłam na dwór, teraz nic mi nie przeszkadza.

Jak duża jest grupa kleczewskich morsów?
To zależy od dnia. Morsujemy trzy razy w tygodniu, we wtorki, czwartki i niedziele. W dni powszednie dopiero po godz. 20, trochę ciężko wejść do wody o tej porze, woda jest inna. Najwięcej jest nas w niedziele, nawet kilkanaście osób. Przyjeżdża jeden pan z Koła, są też panie. Mamy wielką radochę, jak wchodzimy do wody, to zawsze z uśmiechem. To jest coś niesamowitego. Ja morsuję z mężem, namawiam też 12-letniego wnuka, który już spróbował zimnej wody w Uniejowie. Obiecał, że na Malcie też wejdzie.

A jak przyjdą mrozy, nie zniechęci się pani?
Wtedy jeszcze lepiej się morsuje, bo woda jest cieplejsza od powietrza. Tylko pobyt w wodzie jest krótszy. I trzeba wyrąbać przerębel, jest z tym sporo roboty, dlatego morsujemy tak często – żeby nie powstał zbyt gruby lód.
Przed wejściem do wody trzeba się psychicznie nastawić. A jak się wejdzie raz, drugi, trzeci, to już ciągnie jak nałóg. Zachęcam wszystkich.

Tak pani o tym opowiada, że naprawdę można nabrać ochoty.
Bo ja to uwielbiam! Razem z mężem czekamy na każdy wyjazd. W niedzielę po śniadaniu się szykujemy i jedziemy. Zawsze przedtem coś zjemy, bo podczas rozgrzewki trochę kalorii się gubi. A potem w wodzie to sama przyjemność, coś wspaniałego.
Od czasu, kiedy morsuję, poczułam, że mam pasję. Trzeba robić coś, co człowieka cieszy.        e

Na zdjęciach Elżbieta Lewandowska (fot. 1 na pierwszym planie) i pozostałe kleczewskie morsy podczas kąpieli w październiku i listopadzie
Fot. Kinga Kurzawa i Jacek Trzewiczyński

 

Dodaj komentarz