Biegać każdy może

Rozmowa z Zygmuntem Wojciechowskim, zastępcą kierownika działu DBH

Często widać pana na imprezach biegowych, kilka razy brał pan udział w Lampce Górniczej. Od dawna pan biega?
Od pięciu lat. Mogę za to winić moje dzieci, syna i synową, którzy biegają po sto kilometrów. I ojca w to wrobiły, w ramach prezentu imieninowego kupiły mi pakiet startowy na 10 km: Ojciec, rób, co chcesz, musisz pobiec. I tak się zaczęło.

I tak od razu pobiegł pan 10 km?
Przygotowywałem się przez dwa miesiące. Zacząłem od 3,5 km, doszedłem do sześciu. Moja pierwsza dziesiątka to był bieg „Pogoń za wilkiem” w Luboniu. Potem w krótkim czasie, jakoś tak po miesiącu, zrobiłem 13 km w Kazimierzu Biskupim. I tak ta zabawa się rozkręciła.
W pewnym momencie dzieciaki mówią: Tata, startujemy w półmaratonie poznańskim. I za pół roku biegłem 21 km w Poznaniu, wielce zadowolony. Bo raz, dystans dla mnie wręcz niebotyczny, a dwa, wynik całkiem dobry, niewiele ponad dwie godziny. Następne półmaratony były poniżej dwóch godzin. A tej chwili to jest zabawa.
Biorę udział także w biegach terenowych i zdecydowanie je wolę, bo są ciekawsze. W ubiegłym roku startowałem w półmaratonie „Pod Dębami” w Radkowie w Kotlinie Kłodzkiej, 24 km po górach.

A jakie ma pan plany na ten rok?
Po kilku latach biegania zaczęło mi chodzić po głowie, że czas zaliczyć maraton. Już się zapisałem na maraton w Poznaniu. Ale najpierw w kwietniu biegnę półmaraton – to będzie już drugi. Zamierzam także pobiec w Biegu Niepodległości, który przypada w dniu moich urodzin.

Jak długo trzeba się przygotowywać do maratonu?
Dobre dwa miesiące, codziennie po 5-6 km. Dzisiaj jestem na etapie biegania co drugi dzień, głównie dlatego, że pogoda była niesprzyjająca, dzień krótki. Ale oczywiście zimą też biegam, inaczej się nie da. Mieszkam poza miastem, więc mogę biegać po polnych drogach, ale jeśli spadnie duży śnieg, drogi nie są przetarte, wtedy jeżdżę na stadion do Morzysławia, tyle że tam można dostać zawrotu głowy…
Mam nieoficjalnego trenera, szwagra po AWF, on mi przygotował plan treningowy. Nie na wynik, tylko na przebiegnięcie.

Wspomniał pan o synu. Zdarza się, że biegacie rodzinnie?
Młodszy syn biega ultramaratony, synowa po 60 km. Nie mogę się z nimi równać. Ale w tych samych biegach braliśmy udział, na przykład w Radkowie. Ja zrobiłem 24 km, oni znacznie więcej.
W ubiegłym roku starszy syn zaczął biegać i zaproponowałem mu imprezę terenową w Golinie, 8 km. Razem tam byliśmy. Mój starszy wnuk, siedmiolatek, też biega. Oczywiście, w miarę swoich możliwości. W Lądku na Festiwalu Biegów Górskich zrobił kilkaset metrów.
Całą rodziną jeździmy na rowerach, chodzimy po górach, nawet zimą. Ja nigdy nie siedziałem, zawsze byłem w ruchu. W szkole średniej jako harcerz jeździłem na rajdy. Na studiach w Szczecinie jeździliśmy grupą na rajdy lokalne i ogólnokrajowe w Góry Świętokrzyskie, grałem też w piłkę koszykową. Potem, już w Koninie, panowie z PIP chodzili kopać piłkę, to ja też. Kopałem tak kilkanaście lat, aż stwierdziłem, że poza mną są sami młodzi ludzie w wieku moich synów. Wtedy przestałem.
Potrafię w niedzielę pobiegać rano, a potem z żoną iść na kijki. Jeśli gdzieś jeżdżę – rower na bagażnik. Teraz nauczyłem wnuka jeździć na rowerze, może nam towarzyszyć. Jestem behapowcem, więc pilnuję, żebyśmy wszyscy jeździli w kaskach.
Jeszcze w międzyczasie zacząłem chodzić ekstremalnie po górach. Mam na swoim koncie Gerlach, Lodowy i Orlą Perć w Tatrach Wysokich. Byłem we Włoszech na Breithornie, 4165 m n.p.m. Marzy mi się wyprawa trekkingowa na Everest, oczywiście nie na sam szczyt, ale Base Camp na 5 tys. m byłby w moim zasięgu. Mam przyjaciela w moim wieku, który już to zaliczył.

Czy po paru latach intensywnego biegania zauważył pan jakieś dobroczynne efekty takiej aktywności?
Na pewno jestem w lepszej formie. Moje wejście na Triglav (2864 m n.p.m.), górę narodową Słowenii, było w czasie, kiedy jeszcze nie biegałem. Samo podejście to raptem 300-400 metrów przewyższenia, ale zejście – suma przewyższenia ponad 1000 metrów, w górę i w dół. A sam końcowy fragment po prawie pionowej ścianie, na łańcuchach. Cały czas syn mnie asekurował. Na drugi dzień tragedia, nogi sztywne, nie mogłem z pierwszego piętra zejść.
Dzisiaj tego nie mam, wchodzę na luzie. Wejście na Gerlach czy na Lodowy to wycieczka, żaden wysiłek.
Przy wejściu na Breithorn (4165 m n.p.m.), ponieważ byłem najstarszy, ustawili mnie na szpicy, żebym prowadził cały zespół. Ale zaraz mnie wyprawili na koniec, powiedzieli, że za szybko idę.
Muszę tu podkreślić, że w naszej grupie turystycznej każde wyjście w góry jest dokładnie przemyślane. Wiemy, co się szykuje w pogodzie. Nigdy nie ryzykujemy.

Rzeczywiście prowadzi pan sportowy tryb życia.
Podejrzewam, że jestem nietypową osobą. W wieku 50 lat zacząłem jeździć na nartach, a w wieku 60 lat zacząłem biegać. Nie wiem, co zrobię jak przyjdzie siedemdziesiątka.     (e)

Na zdjęciach Zygmunt Wojciechowski podczas Biegu o Lampkę Górniczą (fot. Piotr Ordan) oraz innych imprez biegowych

Dodaj komentarz