W ostatnich dniach ukazało się wiele komentarzy dotyczących sytuacji branży węglowej w Niemczech. Punktem wyjścia była wypowiedź, w czasie Petersburskiego Dialogu Klimatycznego, minister środowiska tego kraju Svenji Schulze, która powiedziała: Z przykrością muszę państwa poinformować, że nie dotrzymamy celów klimatycznych na 2020 rok, które sami sobie wyznaczyliśmy. Przyznała także, iż mimo przeprowadzonych zmian Niemcy pozostają krajem węgla brunatnego. Co więcej, ze względu na intensywniejszy ruch na drogach, Niemcy generują więcej dwutlenku węgla niż w 1990 roku. Zdaniem Svenji Schulze za znaczący sukces niemieckiej polityki energetycznej można uznać fakt, że 36 proc. prądu w tym kraju pochodzi z odnawialnych źródeł energii. Oceniła jednak, że władze nie zatroszczyły się o odchodzenie od węgla „w równym stopniu”.
Opierając się na tej wypowiedzi BIZNESALERT.pl (19 czerwca br.) pisze wręcz o porażce niemieckiej polityki klimatycznej, a ENERGETYKA24.pl zastanawia się, czy można dekarbonizować bez dekarbonizacji. Autor obszernego komentarza zamieszczonego w tym portalu stwierdza:

Biorąc pod uwagę oficjalną narrację tego oraz poprzedniego rządu, Niemcy to bez wątpienia kraj kroczący w awangardzie walki ze zmianami klimatycznymi i emisjami zanieczyszczeń. Niemiecka kompleksowa polityka zmierzająca do przemodelowania systemu energetycznego w kierunku źródeł odnawialnych (tzw. Energiewende) pochłania rocznie miliardy euro, a do 2017 roku była popierana przez wszystkie ugrupowania zasiadające w Bundestagu. Berlin stara się też wpłynąć na inne kraje świata, by te zakładały wyśrubowane cele klimatyczne. Nie jest także tajemnicą, jakie państwo gra pierwsze skrzypce przy przygotowywaniu rygorów środowiskowych UE.
Tyle, jeśli chodzi o oficjalną narrację. Jednakże, rzeczywistość i jej kreowany obraz rozjechały się. Niemcy są największym na świecie producentem i konsumentem wysoce emisyjnego węgla brunatnego, wydobywają rocznie trzy razy więcej tego surowca niż Polska. Pomimo tego, że na przestrzeni lat 2015-2016 Niemcy zwiększyły moce swych jednostek wiatrowych o 10% a słonecznych o 2,5%, to w 2016 roku ze źródeł tych wygenerowano o 1% mniej energii elektrycznej. Berlin nie radzi sobie także z ograniczaniem emisji – w sektorze energetycznym spadek jest ledwie zauważalny (a przy tym rażąco niewspółmierny do poniesionych kosztów), a np. emisyjność sektora transportu rośnie, co, całościowo patrząc, niweczy wysiłki Energiewende na tym polu.

Wszystkie te zjawiska skłoniły rząd Niemiec do powołania specjalnej komisji, która do końca roku ma opracować sposób i termin odchodzenia od produkowania prądu z węgla. Zdaniem autora artykułu:

Powołanie „komisji dekarbonizacyjnej” zbiega się w czasie z ważnym momentem w historii niemieckiej gospodarki. 31 grudnia 2018 roku działalność zakończą dwie ostatnie kopalnie węgla kamiennego znajdujące się w Bottrop oraz Ibbenbüren. Krok ten jest realizacją decyzji podjętej już w 2007 roku – wtedy też rząd federalny Niemiec zadecydował o wygaszeniu wszystkich subsydiów dla górnictwa węgla kamiennego.
Zamknięcie tychże kopalń to także bardzo ciekawy chwyt wizerunkowy. Pozwoli on na zaprezentowanie miłych dla oka statystyk dotyczących chociażby spadku ilości osób zatrudnionych w niemieckim sektorze wydobywczym tego surowca. Co więcej, będzie to okazją do pochwalenia się nowoczesnymi metodami rewitalizacji terenów pokopalnianych. Można zatem spodziewać się, że temat ten będzie dość często podnoszony podczas najbliższej konferencji COP, która odbędzie się w Katowicach, a więc w mieście górniczym.
Tymczasem za zabiegiem tym nie idzie zrezygnowanie z węgla w energetyce, a więc faktyczna dekarbonizacja. Niemcy po prostu postawiły na import tego paliwa do swoich elektrowni, które w 2017 roku wyprodukowały zeń (według danych CLEW) 92,6 TWh. Z węgla brunatnego wyprodukowano w tym samym czasie aż 147,5 TWh. Łącznie, z tych dwóch surowców RFN otrzymała o ok. 30 TWh więcej, niż ze wszystkich źródeł odnawialnych razem wziętych.
Śledząc wydarzenia związane z niemiecką energetyką trudno uwierzyć, że bieżący rok może zostać okrzyknięty początkiem końca węgla w RFN. (…) O ile dwie ostatnie niemieckie kopalnie węgla kamiennego zostaną wkrótce zamknięte, o tyle górnictwo węgla brunatnego, a także energetyka oparta na tych surowcach ma się w Niemczech całkiem nieźle.
Oczywiście, nikt nie spodziewa się, że tak skomplikowany proces, jak dekarbonizacja zostanie dokonany w ciągu roku czy nawet pięciu lat. Jednakże, biorąc pod uwagę dotychczasowe niemieckie działania na polu chociażby celów klimatycznych, można założyć, że Berlin stał się ofiarą własnych ambicji.
Kiedy we wrześniu 2017 roku autor niniejszego artykułu przebywał w Berlinie, miał okazję porozmawiać na mniej oficjalnej stopie z niemieckimi ekspertami, dziennikarzami i urzędnikami o kwestii dekarbonizacji. Żaden z rozmówców nie był wtedy w stanie podać pewnej, konkretnej daty wyłączenia węgla z miksu energetycznego RFN. Co więcej, niektórzy z urzędników wyrażali poważną wątpliwość, czy operację taką da się wykonać do końca obecnego półwiecza. Dlatego też, data dekarbonizacji wyznaczona przez komisję powinna być ulokowana na przestrzeni czasowej po roku 2050. Wszelkie bliższe horyzonty można traktować jako nierealne.            Oprac. eg

Dodaj komentarz