Menedżerowie i pracownicy zatrudnieni w kopalniach węgla brunatnego z niepokojem myślą o przyszłości branży, ale ekologom – jak się okazuje – też nielekko. Tak przynajmniej wynika z artykułu zamieszczonego na portalu EKO.ORG.pl, którego autor martwi się, że Niemcy zbyt wolno odchodzą od węgla.
Niemcy przez lata uchodziły za przodownika ochrony klimatu na szczeblu unijnym i międzynarodowym. Wyznaczały standardy, dawały nadzieję na progres odnawialnych źródeł energii. Niestety pod wieloma względami to już przeszłość. Co prawda ich poziom rozwoju OZE jest wciąż imponujący, ale wiele wskazuje, że na horyzoncie pojawiają się inni, np. Dania czy Szwecja, którzy bardziej zasługują na miano lidera Energiewende. Z pewnością nie jest to powód do dumy, ale fakty mówią same za siebie – cel redukcji gazów cieplarnianych o 40% do 2020 w stosunku do roku 1990 nie zostanie w Niemczech zrealizowany. Wszystko dlatego, że pod powierzchnią ambitnych czynów cały czas żarzył się protest lobby węglowego, które teraz zdołało się wybić na świecznik – czytamy w artykule.
Za brak spadku emisji gazów cieplarnianych w ostatnich latach odpowiada kochany przez Niemców transport i przemysł samochodowy oraz energetyka konwencjonalna. Należy też dodać, że pieniądze na transformację płacą główni zwykli konsumenci prądu, obywatele.

Niemcy mają problem, gdyż są wciąż numerem jeden w Europie, jeżeli chodzi o emisję CO2. Jeżeli będą teraz osłabiać cele polityki klimatycznej, to wydaje się mało prawdopodobne, aby mogły przekonać kogokolwiek na następnym COP 24 w Katowicach do swojego zielonego oblicza i progresywnej ścieżki. Polska, niestety, może na tym skorzystać – ubolewa autor tekstu, dodając: Mówi się często, że to Polska idzie w zaparte jeżeli chodzi o forsowanie węglowej gospodarki, ale przykład z Niemiec pokazał, że także tam węgla broni się do upadłego. Jako przykład może tu posłużyć zaostrzenie unijnych przepisów emisyjnych dla tlenków azotu czy rtęci: Kiedy okazało się, że nowe przepisy oznaczają problemy dla około 2900 (?) elektrowni węglowych branża zaczęła walczyć o zachowanie status quo. A że przemysł węglowy jest bardzo silny w Niemczech nie zdziwiło, że właśnie z tego kraju wyłonili się orędownicy zatrzymania procesu odchodzenia od węgla.

Autor wspomina również o powstaniu Komisji Węglowej, która ma opracować sposoby transformacji energetycznej, martwiąc się, że udział lobbystów węglowych ze wschodnich Niemiec pozwala na obawy, że zamknięcie tamtejszych elektrowni, bez których redukcja emisji CO2 w Niemczech nie będzie ani łatwa, ani szybka, może być odwlekane. Chodzi o elektrownie Jänschwalde czy Boxberg. Prace komisji wyznaczą także przyszły los dla planowanych odkrywek Welzow-Süd Teilfeld II czy Jänschwalde. Ewentualne poparcie dla dalszego istnienia zarówno kopalni, jak i elektrowni we wschodnich Niemczech będą najlepszą wodą na młyn dla polskich planów budowy odkrywki Gubin, Złoczew czy Oczkowice. Trzeba dodać, że władze Brandenburgii czy Saksonii życzyłyby sobie, aby węgiel spalany był tam jeszcze przez dziesiątki lat. Nie trzeba chyba dodawać, że podobny plan nijak ma się do ochrony klimatu, żeby nie powiedzieć, że jest to wykorzystywanie sytuacji do realizacji własnych interesów kosztem bezpieczeństwa przyszłych pokoleń.

W podsumowaniu czytamy: Przykład Niemiec może być przestrogą dla Polski – brak ambicji i transparencji w transformacji energetycznej wiązać się może z jej spowolnieniem, ale także z pożywką dla populizmu.  oprac. eg

Dodaj komentarz